wtorek, 16 kwietnia 2013

Czy Agata nie żałuje swojego wyboru? - Fragment 1

Fragment 1
Agata (Michalina)
Wspomnienia...

Stałam przy kuchennym blacie krojąc ziemniaki w kostkę. Emilka spała grzecznie od kilkunastu minut przy akompaniamencie RMF max, bo zauważyłam, że moje dziecko najlepiej zasypia w hałasie, za to cisza sprawia, że staje się aktywna, nie dając nam przespać spokojnie jednej nocy. Karol zabrał Wiktorię na spacer, czyli do Tylera, ale niech dalej sądzi, że się nie domyślam. Dzięki temu zyskałam dwie, albo trzy godziny na ogarnięcie domu, ugotowanie obiadu i może nawet zdążę się chwilę zrelaksować.
Co prawda zupy ogórkowej wielkim obiadem nazwać nie można, ale jak to mówią, jak się nie ma co się lubi, to się lubi to co ma. Jeśli ugotuję jej więcej, starczy na dwa obiady i może dzięki temu uda nam się dociągnąć do wypłaty Karola, bo nie mam już siły pożyczać kolejnej kasy.
Czasem zastanawiam się czy tak miało wyglądać moje życie? W młodości miałam tyle planów, aspiracji, chciałam założyć własną kancelarię, albo chociaż zająć się doradztwem prawnym, mieć męża, który zapewni mi odpowiedni poziom życia, nowocześnie urządzone mieszkanie, potem urodzić dziecko, najpierw jedno, za kilka lat drugie i żyć zgodnie z ułożonym sobie planem. Uśmiechnęłam się gorzko, bo to okazało się, że przewrotny los zdecydował inaczej. Nic nie poszło zgodnie z planem, a wręcz przeciwnie. Teraz patrząc wstecz zrozumiałam, że to nie były moje plany, a rodziców moich i Darka. To oni popychali nas ku sobie, mimo dzielącej nas różnic wieku. Wtedy kiedy byłam nim zauroczona, jak byłam tylko nastoletnią gówniarą, a on już studiował prawo. Imponowała mi jego wiedza, kultura osobista i umiejętność zachowania się w każdej sytuacji. Jednak on traktował mnie bardziej jak młodszą siostrę, przyjaciółkę, ale nic po za tym. Nasz romantyzm ograniczał się do spacerów po parku za rączkę, kilku wyjściach do kina, czy spotkaniach w gronie znajomych. Na jednej z imprez poznałam jego "braci z wyboru" jak zwykł mawiać o Aleksie, Fabianie i Kryspinie. Wszyscy byli w jego wieku, chyba tylko Fabian był trochę starszy, ale nie było widać różnicy. Jednak w każdym z nich było coś, co mi nie pasowało. Aleks był wyrachowany, Fabian to fanatyk religijny, a jego brat to zupełne przeciwieństwo. Z żadnym z nich nie potrafiłabym się związać, zresztą dla nich byłam tylko młodszą kumpelą Darka. Nagle poczułam, jak coś ostrego wbija się z mój palec i kiedy się ocknęłam zobaczyłam, że nóż zamiast wylądować w ziemniaku, wbił się prosto do kciuka. Szybko włożyłam rękę pod zimną wodę i po chwili zakleiłam ranę plastrem. Opłukałam te ziemniaki, żeby nie były z dodatkiem mojej krwi i wrzuciłam do garnka, bo oczywiście musiało sie to stać przy krojeniu ostatniego. Zajrzałam do Emilki,  która słodko spała, rozkopując swój kocyk, który poprawiłam i ściszyłam nieco radio, bo darło się na pół mieszkania. Rozłożyłam w kuchni deskę do prasowania, bo nazbierało się trochę rzeczy, które czekały na zmiłowanie. Pierwsza z góry to była zielona koszulka Karola, stara jak świat, ale jego ulubiona i nie pozwalał jej wyrzucić. Kiedy zaczęłam to ją prasować przed oczami pojawiła się tamta ławka w parku i Karol siedzący na jej oparciu w dokładnie tej samej. W ten majowy dzień pierwszy raz postanowiłam wyrwać się ze szkoły, iść gdzieś bez celu i oderwać się od całego kieratu w domu i w szkole. Miałam siedemnaście lat, kończyłam pierwszą klasę najlepszego liceum w mieście, na pewno będę miała świadectwo z paskiem, a jednak... Czułam się jak chomik biegający w kółku bez celu, ale nie potrafiący przestać. Nie wiem co, mnie wtedy podkusiło, żeby zamiast skręcić do szkoły, pójść w zupełnie innym kierunku, na spotkanie swojego przeznaczenia. Weszłam do parku, który o tej porze był prawie pusty, bo wszyscy byli szkołach, przedszkolach i w pracy, a dla emerytów było jeszcze za wcześnie. Przechadzałam się bez celu alejkami i już zaczynało mi się nudzić. Pomału zaczęłam żałować swojej decyzji i nawet zastanawiałam się czy nie wrócić do szkoły na kolejną lekcję. Nagle gdzieś z oddali usłyszałam dźwięk gitary i taki ciepły, ale zdecydowany głos. Moje nogi same poniosły mnie w tamtym kierunku i zobaczyłam bruneta, na oko trzy lata starszego ode mnie, w zielonej jak trawa koszulce i sportowych bojówkach. Siedział na oparciu ławki, grał na gitarze i śpiewał wczuwając się, jakby grał dla sali kongresowej, a nie jednej pary stojącej obok ławki i pani w średnim wieku z białym pudelkiem na rękach. Kiedy podeszłam bliżej akurat skończył poprzednią piosenkę, uśmiechnął się dziękując za brawa i spojrzał na mnie. Ja speszona uciekłam wzrokiem i wbiłam go w trawnik, słuchając jak do moich uszu płyną słowa:
Gdy nie bawi cię już 
Świat zabawek mechanicznych 
Kiedy dręczy cię ból 
Niefizyczny 
Zamiast słuchać bzdur 
Głupich telefonicznych wróżek zza siedmiu mórz 
Spytaj siebie czego pragniesz 
Dlaczego kłamiesz, że miałaś wszystko 
Gdy udając że śpisz 
W głowie tropisz bajki z gazet 
Kiedy nie chcesz już śnić 
Cudzych marzeń 
Bosa do mnie przyjdź 
I od progu bezwstydnie powiedz mi 
Czego chcesz 
Słuchaj jak dwa serca biją 
Co ludzie myślą – to nieistotne 
W tym momencie przerwał na chwilę, a ja podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. Czułam się jak w jakimś filmie. Facet zobaczył mnie pierwszy raz na oczy, a wyśpiewał to, co od dawna mnie dręczyło, a o czym nikomu nie potrafiłam powiedzieć. Nie miałam czasu na dalsze rozmyślania, bo on zaczął śpiewać dalej:
Kochaj mnie 
Kochaj mnie 
Kochaj mnie nieprzytomnie 
Jak zapalniczka płomień 
Jak sucha studnia wodę 
Kochaj mnie namiętnie tak 
Jakby świat się skończyć miał 

Swoje miejsce znajdź 
I nie pytaj czy taki układ ma jakiś sens 
Słuchaj co twe ciało mówi 
W miłosnej studni już nie utoniesz 

Kochaj mnie 
Kochaj mnie 
Kochaj mnie nieprzytomnie 
Jak zapalniczka płomień 
Jak sucha studnia wodę 
Kochaj mnie 
Kochaj mnie 
Kochaj mnie nieprzytomnie 
Jak księżyc w oknie śmiej się i płacz 
Na linie nad przepaścią tańcz 
Aż w jedną krótką chwilę 
Pojmiesz po co żyjesz... 
Tego co działo się wtedy w mojej głowie nie można określić, żadnym słowem, jedynie chyba chaos był by odpowiedni. On hipnotyzował mnie tymi swoimi oczami, jakby czytając w mojej głowie. Ci ludzie stali jak wryci wpatrzeni w nas jak w obrazek, a ja stałam z wytrzeszczonymi oczami i nie wiedziałam co mam zrobić. Pamiętam, że wtedy wstał, podszedł do mnie, wziął moją rękę i delikatnie pocałował mówiąc przy tym:
– Ballada dla pięknej nieznajomej.
Poczułam się jak w bajce, byłam jak zaczarowana, ale Karol szybko sprowadził mnie na ziemię słowami:
– Mogę prosić numer telefonu, to wygram z tym idiotą co tam gra na drugim końcu parku. I potem zapraszam na... dziś wieczór jest impreza. Będziemy grali w "Imbirze". – Jego szczerość była powalająca, ale chyba właśnie tą szczerością mnie ujął. Był sobą, nikogo nie udawał i poczułam, że ja przy nim nie będę nikogo grać, tylko być taką jaka jestem. Dałam mu ten numer, choć nie do końca byłam pewna, czy się tylko nie zgrywa. Ale wtedy rozsądek nie miał nic do gadania, tamtego dnia w moim ciele szalały emocje. Kiedy wieczorem zjawiłam się w umówionym klubie, on od razu mnie odnalazł, podszedł do mnie i złapał za rękę, szepcząc jednocześnie do ucha:
– Witam piękną nieznajomą.
Nagle poczułam to samo ciepło na mojej dłoni i zdziwiłam się, że moje wspomnienia mogą być tak realne. Jednak kiedy się ocknęłam zobaczyłam, że to ciepło to paląca się bluzka Karola. Czym prędzej wrzuciłam ją do zlewozmywaka, w który akurat była woda, więc szybko ugasiło się to co zaczęło się tlić. Ja poczułam, że poparzyłam sobie palec, super więc mam już drugi do kolekcji. Na desce został ślad po żelazku, a zielona ulubienica Karola wyglądała jak po wojnie. Nie dość, że mokra to z wielką spaloną dziurą na plecach. Jak on mnie nie zabije, to będzie chyba jakiś cud. Wyłączyłam to żelazko, bo Emilka zaczęła marudzić. Ale widziałam, że jeszcze nie jest rozbudzona, więc zaczęłam rytmicznie bujać wózkiem, licząc, że moje maleństwo jeszcze chwilę pośpi. Królewna zaczęła się uspokajać, a mnie po raz kolejny tego dnia naszły wspomnienia.
Teraz zobaczyłam siebie siedzącą w łazience u Marty i rozpaczającą, że po raz kolejny się nie udało. Tak bardzo chciałam zobaczyć na tym teście, te upragnione dwie kreski, bo tylko to pozwoliło by nam wziąć ślub. Moi rodzice byli przeciwni Karolowi, uważając go za "gołodupca bez ambicji" i utrudniali mi na wszelkie sposoby spotkania z nim. Wiedziałam, że tylko ciąża zdoła zmienić ich zdanie, bo dla nich samotna kobieta z brzuchem to była hańba. Ale próbowaliśmy już od kilku miesięcy i jak na złość nic. Tego dnia byłam naprawdę załamana, bo rodzice ubzdurali sobie, że najlepiej jak wyjadę na studia do wielkiego miasta, tam będę mieć lepsze perspektywy i coraz bardziej naciskali, grożąc, że odetną mi kasę, jeśli się nie zgodzę. Nie pamiętam jak znalazłam się w klubie, ile wtedy wypiłam ani skąd wziął się obok mnie blondyn jak z okładki. Tamtej nocy wszystko działo się szybko, za szybko jak dla mnie. Kolejne drinki, żeby zapić smutki, gorące tańce i potem seks w damskiej toalecie. Na drugi dzień obudziłam się w jego pracowni, czy innej graciarni z ogromnym bólem głowy i jeszcze większymi wyrzutami sumienia. Kiedy na wizytówce przeczytałam "Kamil Wielgosz" o mało nie zemdlałam z wrażenia. Nie dość, że zdradziłam Karola, to jeszcze z bratem chłopaka przyjaciółki. Przez kilka kolejnych dni nie wiedziałam co mam zrobić, ale nie potrafiłam udawać, że nic się nie stało, nie mogłam oszukiwać faceta, którego kochałam. Karol był załamany kiedy się dowiedział, nie potrafił mi wybaczyć. Ja oczywiście dodałam kilka słów za dużo, obarczając go winą za obecną sytuację, twierdząc, że gdybyśmy mieli kasę i za co żyć, to nie doszło by do tego. Karol wtedy smutno na mnie spojrzał i trzasnął drzwiami powodując wielki huk...zupełnie podobny do tego co teraz usłyszałam. Znowu ocknęłam się ze wspomnień i zobaczyłam, że wózkiem zahaczyłam o porcelanową donicę, która spadła na ziemię, roztrzaskując się na kawałki i rozsypując ziemię po połowie pokoju. Ale nie zdążyłam tego pozbierać, bo ten dźwięk nie przypadł do gustu mojej królewnie, która gwałtownie rozbudzona podniosła wielki krzyk. Wzięłam ją na ręce, przytuliłam i poszłam do kuchni przygotować dla niej jedzenie. Dodałam też wody do zupy, która powoli gotowała się na gazie i po przebraniu Emilki usiadłam z nią na krześle i próbowałam karmić, co nie było łatwe, bo jak przystało na królewnę była bardzo wybredna. Kiedy skończyłam ostawiłam ją do kojca dając kilka zabawek i pogłaśniając radio. W kuchni wyglądało, jak po przejściu tornada, w pokoju leżała ziemia i kwiatek, a ja patrzyłam na moją kruszynkę i niestety znowu odpłynęłam.
Teraz szłam zapłakana chodnikiem znowu podążając bez celu, zupełnie jak wtedy na wagarach. Kiedy zobaczyłam wynik testu ciążowego, byłam załamana. Coś na co czekałam tyle czasu, okazało się w obecnej sytuacji przekleństwem. Karol od dwóch miesięcy siedział za granicą, nie dając mi znaku życia, jednak przez znajomych dowiedziałam się, że wziął sobie za punkt honoru wrócić jako godny kandydat na męża, a nie gołodupiec. Zresztą dziecko i tak nie było jego, bo data wskazywała jednoznacznie. Dla mnie jednoznacznie, ale dla tego cynicznego blondyna już nie. Właśnie przed godziną zakomunikował mi, że mój brzuch to moja sprawa, a nie jego i że szanse, że to akurat jego wpadka, są minimalne. A nawet jeśli by tak było, to on sobie balastu nie ma zamiaru brać i jeśli chcę urodzić, to proszę bardzo, ale do niego mam nie przychodzić. Stałam tak na brzegu chodnika i doszłam do wniosku, że nic mnie tutaj nie trzyma i lepiej dla wszystkich będzie jak im zniknę z oczu. Zdecydowanym krokiem weszłam na ulicę i zamknęłam oczy. Usłyszałam potworny pisk i poczułam jak coś dotyka mojej nogi, ale zaledwie odczuwalnie. Otwarłam oczy i zobaczyłam jak z samochodu wyskakuje, no nie, tylko nie on – zdążyłam wtedy pomyśleć.
– Agata! Co ty do cholery wyprawiasz! Przecież gdybym w ostatniej chwili nie zahamował, to już by cię tu nie było – krzyczał wzburzony Darek trzymając mnie silnie za ramię i kątem oka oglądający czy nic mi się nie stało.
– Szkoda, że zahamowałeś...Wtedy byłoby po problemie – powiedziałam tylko cicho i poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Darek zapakował mnie wtedy do samochodu, wywiózł za miasto do jakiegoś dużego parku i wyciągał po kawałku powody mojego obecnego stanu. Tam w parku w jakimś małym barze jedliśmy zupę i rozmawialiśmy jak prawdziwi przyjaciele, nawet jak brat z siostrą, można by rzec.
– A właśnie, zupa! – przypomniało mi się i upewniwszy się, że Emila odpływa w kolejną drzemkę poszłam do kuchni. Zamieszałam porządnie w garnku, na szczęście nie wykipiała, ani się nie spaliła. Ale jej zapach przypomniał mi ten dzień, kiedy Karol stanął w drzwiach mojego domu z bukietem kwiatów w ręku i pierścionkiem zaręczynowym, prosząc moich rodziców o rękę, bo skoro tak się już stało, że zostaniemy rodzicami, to lepiej jako małżeństwo. Matka o mało zawału nie dostała, ale ojciec docenił to, że Karol chce wsiąść odpowiedzialność za swoje czyny. Swoje..., żeby oni wiedzieli jak numer wywinęła ich grzeczna córeczka. Początkowo oponowałam, twierdząc, że nie potrzebuję jego litości, ale kazał mi się zamknąć i nie utrudniać. Powiedział, że mnie kocha i nie wyobraża sobie beze mnie życia, a to dziecko pokocha jak swoje, bo widocznie tak miało być. Pamiętam jak w dniu naszego ślubu okropnie padał deszcz, dosłownie tak jakby ktoś wylewał wodę z garnka...Garnka? Popatrzyłam na swoje ręce i zaniemówiłam. W czasie rozmyślań przecedziłam moją zupę przez sitko, tak, że teraz z obiadu zostały tylko ugotowane na super miękko ziemniaki, ogórki i kilka innych warzyw, które zatrzymały się na sitku. Upuściłam z wrażenia garnek i spojrzałam na rozwaloną ziemię w pokoju, spaloną deskę i koszulkę męża, na resztki naszego obiadu, którego miało być na dwa dni i usiadłam na podłodze. Zakryłam twarz w dłoniach i zaczęłam spazmatycznie płakać. W tym momencie usłyszałam, jak klucz w zamku się przekręca i po chwili poczułam jak Karol chwyta moje dłonie, podnosi mój podbródek i wystraszony pyta:
– Kochanie, co się stało?
– Bo, ja, bo ja cię kocham... – opowiedziałam i rzuciłam mu się na szyję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz